Autor: Robert Kirkman, Jay Bonansinga
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 358
Ocena: 8/10
Cena: 34,90
Świat staje u progu apokalipsy.
Ludzie zmieniają się w krwiożercze zombie, które pragną tylko jednego- świeżego
mięsa… Nikt nie wie co jest przyczyną tej okrutnej metamorfozy. Ci co przeżyli
ukrywają się lub uciekają, mając nadzieję na odnalezienie strefy
bezpieczeństwa, w której będą mogli odnaleźć chwilę spokoju.
W centrum wydarzeń znajdują się
bracia Brian i Philip Blake, córka Philipa- Penny, Nick Parsons oraz Bobby
Marsh. Czytając powieść poznajemy losy tej małej grupy osób praktycznie od
początku wybuchu epidemii. W momencie, gdy ich rodzinne miasto Waynesboro
zostaje opanowane przez hordy zombie, postanawiają wyruszyć w poszukiwaniu
miejsca, w którym mogliby przetrwać. Ich pierwotnym celem jest Atlanta.
Mężczyźni słyszeli, że właśnie tam stworzono enklawy dla tych, którzy nie
ulegli przemianie w żywe trupy. Napędza ich nadzieja i wiara w lepsze jutro.
Droga do celu nie jest jednak sielanką i błahostką. W czasie swojej podróży
będą musieli zmierzyć się z najczarniejszymi scenariuszami jakie może napisać
życie… Zostaną poddani nie tylko próbom siły, ale także próbom charakteru.
„Mam zamiar to przetrwać i wiesz jak? Będziemy jeszcze większymi potworami niż oni! Kumasz?
Nie ma już żadnych zasad! Nie ma żadnej filozofii, żadnej łaski, żadnego
miłosierdzia! Tylko my i oni, a tamci myślą tylko o tym, by nas dopaść i
zeżreć! A więc to my zeżremy ich, do kurwy nędzy! Przeżujemy ich i wyplujemy ,
przetrwamy całe to gówno, choćbym miał wywalić dziurę w kuli ziemskiej!
Nadążasz? NADĄŻASZ?”
„Narodziny gubernatora” to moje
pierwsze spotkanie z uniwersum „The Walking Dead”. Muszę przyznać, że nie
miałem jeszcze okazji czytać komiksu ani oglądać serialu o żywych trupach.
Biorąc pierwszy raz tę powieść do ręki byłem dość sceptycznie do niej
nastawiony. Nigdy za bardzo nie interesowałem się tematyką zombie, choć wprost
uwielbiam poznawać apokaliptycznie wizje naszego świata- w postaci filmów, seriali czy też literatury.
Do sięgnięcia po „The Walking Dead. Żywe trupy. Narodziny gubernatora” skłoniła
mnie przede wszystkim ciekawość… Ciekawość odkrycia fenomenu „The Walking Dead”, który zdołał podbić serca milionów fanów na całym świecie. Dałem mu
szansę podbicia także mojego i muszę przyznać, że mu się to w pełni udało.
Akcja powieści porywa czytelnika już od
pierwszy stron. Świat krwiożerczych zombie atakuje nasze umysły z wielkim
impetem i nie pozwala oderwać się aż do ostatnich kartek , a na końcu
pozostawia jeszcze niedosyt, który możemy zaspokoić tylko w jeden sposób-
sięgnąć po drugą część „Żywych trupów”. W tej książce nie ma czasu na nudę.
Trzeba szybko ogarniać co się aktualnie dzieje, bo dzieje się naprawdę dużo. A
więc miejcie oczy dookoła głowy i nie przeoczcie żadnego szczegółu.
Bohaterowie to
niezwykle barwne i wyraziste postacie, które na długo pozostaną w naszych
głowach. Choć wiele ich różni to co najmniej jedną rzecz mają wspólną- każdy z
nich przechodzi wewnętrzną przemianę, a ich charaktery zostają poddane próbie i
ukształtowane na nowo. Philip Blake to młodszy brat Briana, ojciec Penny. Jest
on nieformalnym przywódcą tej małej koalicji kilku osób. Philip to,
kolokwialnie mówiąc, prawdziwy „facet z jajami”, męski, odważny i waleczny,
gotowy oddać swoje życie za życie swoich bliskich. Nie ma żadnych zahamowań i
posuwa się do najokrutniejszych rzeczy, byle tylko przetrwać w tym chorym
świecie. Brian to z kolei przeciwieństwo młodszego brata. Jest on osobą drobną,
słabą- zarówno fizycznie jak i psychicznie, wolącą uciekać niż stawiać czoło
zagrożeniom. Nick natomiast to wierny przyjaciel Philipa, równie odważny i
waleczny jak i on, ale też głęboko wierzący, co odróżnia go od pozostałych
towarzyszy niedoli. Za wszelką cenę chce zachować w sobie człowieczeństwo. W
powieści Kirkmana i Bonansinga występuje także wiele innych postaci, ale jeśli
chcecie o nich dowiedzieć się czegoś więcej, to musicie sami sięgnąć po tę
książkę.
Dość
zaskakującą i nietypową rzeczą w „Narodzinach gubernatora” jest sposób
narracji. Zwykle mamy do czynienia z narracją w czasie przeszłym, a w tej
książce jest to czas teraźniejszy. Z początku czytania powieści strasznie mnie
to drażniło, ale już po krótkim czasie przyzwyczaiłem się do tego i z lekkością
przewracałem kolejne strony tego dzieła.
Na koniec
chciałbym wspomnieć o wadach książki, choć wolałbym mówić tylko o samych
zaletach. W powieści występuje bardzo duża ilość literówek, czasami są pomylone
imiona bohaterów, a niektóre zdania nie mają sensu. Czytając tę książkę miałem
wrażenie, że komuś nie chciało przeczytać się „Narodzin gubernatora” jeszcze
raz, żeby wyłapać i poprawić liczne błędy, które czasami strasznie rażą oczy
czytelnika.
Podsumowując
jest to książka dla każdego miłośnika uniwersum „The Walking Dead”, ale także
dla osób które pierwszy raz słyszą o czymś takim. Fani postapokalipsy na pewno
się nie zawiodą, a wieczór spędzony z tą książką w ręku będą mogli nazwać
bardzo udanym.
Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sine Qua Non
I na koniec trailer serialu "The Walking Dead"